piątek, 4 października 2013

15. We're Gonna Lose Controle...

(Samantha)

- Kurwa Conor, czyś ty zgłupiał?
- Nie. Po prostu piszę piosenkę.
- Ale dlaczego w mojej sukience?
- No bo wiesz, jesteś moją muzą.
- Ja czy moje ciuchy?
- Ty mnie wkurzasz, więc co mam zrobić?
- Może się wyprowadzić?
- Dobry pomysł! Pomogę ci się spakować i możesz się wyprowadzać.
- Ja? Chyba oszalałeś!
- Hej! Co tu się dzieje? - wrzasnął na nas Justin, który nie wiadomo skąd, znalazł się obok nas.
- Rodzinna kłótnia, nie witać? - odpowiedziałam.
- Taaa... Jesteście przeuroczy jak się kłócicie.
- A chcesz zaraz poczuć na sobie ten mój urok? - zagroziłam.
- A co ty taka nerwowa dzisiaj?
- Bo takich dwóch idiotów utrudnia mi życie.
- Awww. My też cię kochamy! Zbiorowy uścisk! - Jus krzyknął i chwilę później on i Conor próbowali mnie zmiażdżyć.... Znaczy przytulili.
- Chło...opaki nie....mogę odd...ychać!
- To przez tą miłość w powietrzu. - odparł Justin i jeszcze bardziej zacisnął na mnie swoje ramiona.
Gdy już mnie puścili, głęboko zaczerpnęłam powietrza i kiedy mój oddech się ustatkował rzuciłam się na nich z poduszką (no niestety patelnia była za daleko).
- Wy sadyści! - krzyknęłam i niczym psychopata zaczęłam gonić ich okładając ich zady ową poduszką.
Z racji, że nie jestem dobra z wf-u, a moja kondycja pozostawia wiele do życzenia, szybko się zmęczyłam i padłam na kanapę. 
Odpoczywając poczułam głód i pomyślałam, że dobrze byłoby zrobić obiad. Poszłam do kuchni i po drodze wydarłam się na cały głos.
- Debile! Zbiórka w kuchni! - nie czekałam długo na odpowiedz.
- A skąd mamy wiedzieć, że to nie zasadzka? -  - usłyszałam głos Conora.
- A widzisz w moich rękach jakąś broń?
- Jesteś w kuchni; tam wszystko jest bronią! - teraz odezwał się Jus.
- Dobra, skoro nie jesteście głodni... - nie dokończyłam, bo ta dwójka delikwentów magicznie zjawiła się obok mnie.
- Kto niby powiedział, że nie jesteśmy głodni? - odparł Justin zaglądając do lodówki.
- To świetnie! W takim razie, zabierajcie się do roboty! - powiedziałam radośnie i wyszłam z pomieszczenia.
- Jak to my?
- Normalnie. Macie zrobić obiad. Mam to dla was przeliterować? Czekaj... Lepiej nie odpowiadajcie. Tylko to nie ma byś pizza na telefon!
- A co ty masz do pizzy na telefon? - nie odpowiedziałam, ale usłyszałam tylko głos Conora. - Świetnie! Najpierw na nas napadła, a teraz każe nam gotować!


(Justin)

- Co to jest? - zapytał Conor podstawiając mi pod nos jakąś paczkę.
- A co ja Gordon Ramsay?
- Faktyczne... On jest bardziej męski.
W tym momencie Conor oberwał tą dziwną paczkę, której zawartość rozsypała się po podłodze.
- O patrz! To makaron! - powiedziałem radośnie i nadal się śmiejąc wróciłem do przeszukiwania szafek Sam. W chwili, gdy wyciągałem z jednej kostki rosołowe, coś sypkiego wylądowało na mojej głowie. Zorientowałem się, że to Conor wysypał na mnie paczkę mąki.
- Już nie żyjesz! - wrzasnąłem i zacząłem rzucać w niego tym co miałem pod ręką, a a mianowicie... jajka.
Przyjaciel nie pozostawał mi dłużny i chwytając butelkę keczupu, zaczął wyciskać na mnie jej zawartość.
- Jak śmiesz marnować keczap?! - wrzasnąłem urażony.
- Jak śmiesz marnować jajka?!
- I tak ich nie lubię.
- To się przyzwyczaj bo jaj Sam to zobaczy to ci każę wpierdalać jajka do końca twojego życia.
Rozejrzałem się wokoło i zdałem sobie sprawę, że za długo nie pożyję. Kuchnia wyglądała jakby przeszedł tędy huragan. Spojrzeliśmy na siebie z Conorem (nie wglądając lepiej niż kuchnia) i już wiedzieliśmy co powinniśmy zrobić.


(Samantha)

Siedziałam w pokoju, czekając, aż chłopcy zrobią obiad, Przerażała mnie trochę wizja tej dwójki w MOJEJ kuchni, ale sama ich w to wpakowałam. Na pewno zrobią spaghetti, bo niczego innego nie umieją... Czasami nawet zdarzało im się spalić makaron.
Moje tragiczne przemyślenia na temat obiadu przerwała nagła chęć zadzwonienia do Maxa. Szybo zwlokłam się z łóżka i niczym ninja chwyciłam telefon wybierając jego numer.
- Witaj kochanie! - usłyszałam znajomy głos.
- Chyba Ci się mój drogi telefony pomyliły.
- Co masz na myśli skarbeńku?
- Nie nazywaj mnie tak idioto! - wydarłam się do telefonu.
- Co się stało cukiereczku? Napięcie przedmiesiączkowe cię dopadło?
- Tom! Oddaj Moxowi telefon!
- Sam?
- Nie, Święty Mikołaj. Tak, to ja!
- Sorry, pomyliłem telefony. Nie moja wina, że mamy takie same.
- A wysiliłeś się, by sprawdzić kto dzwoni?
- A wiesz, że tak?
- No i?
- No i co? - zaraz go chyba pacnę stołem przez łeb.
- Czy imiona Sam i Kelsey pisze się podobnie?
- Zależy.
- Niby od czego?
- Od tego czy ktoś jest lekarzem?
- A po kija mieszasz w to służbę zdrowia!?
- BO LEKARZE NIEWYRAŹNIE PISZĄ!
- Omg... Zaraz chyba zwariuję... Słuchaj Tom uważnie. Weź kartkę i długopis i nasz ładnie Sam i Kelsey. 
Po kilku minutach milczenia Thomas odezwała się jak siedmiolatek, który dostał swoją pierwszą piątkę.
- I ci, pisze się podobnie?
- Nie.
- TO JAKIM CUDEM MOGŁEŚ SIĘ POMYLIĆ?!
- To wina Maxa!
- Teraz w to mojego chłopaka mieszasz.
- Bo ten łysy pacan ma Cię zapisaną jako Dziubdziulek.
- Co?! Niech tylko spotkam tego idiotę!
- Hahahahahahahahahaha!
- Z czego rżysz smerfie?
- Z niczego.  Po prostu jaja z Ciebie robię.
- Thomasie Anthony Parkerze lepiej uciekaj bo jak Cię spotkam to wezmę moje obcęgi i ....
- Ok, ok rozumiem.
- Teraz daj mi Maxa. - po jakimś czasie czekania i krzyków Toma: Łysy, Twoja dziewczyna dzwoni, tylko uważaj, bo ma obcęgi! usłyszałam głos mojego ukochanego.
- Hej kochanie, co tam?
- Weź coś zrób z twoim kumplem - częścią rowera, bo moje nerwy nie wytrzymają.
- Haha, Tom zalazł Ci za skórę?
- A jak myślisz?
- Spokojnie skarbie, wynagrodzę Ci to. Co powiesz na piknik?
- Jestem na tak. Gratulację, przechodzi pan do następnego etapu.
- Spotkajmy się za 2 godziny przy naszym drzewie. Ja wszystko przygotuję.
- Już nie mogę się doczekać.
Pożegnałam się a Maxem i gdy zaburczało mi w brzuchu, postanowiłam zobaczyć jak chłopcy radzą sobie z obiadem. Zeszłam na dół i gdy weszłam do jadalni oniemiałam. Stół był elegancko zastawiony, a Justin właśnie kładł na nim półmisek z czymś co wyglądało naprawdę apetycznie.
- Sam. Perfekcyjne wyczucie czasu. Właśnie mieliśmy Cię wołać.
- Wow chłopcy. To wszystko wygląda genialnie! Chyba będę musiała was częściej zmuszać do gotowania.
- Taaa.... Mniej gadania, więcej jedzenia. - dołączył do nas Conor, który od razu rzucił się do dań postawionych na stole.
Ja i Jus poszliśmy w ślady Conora i wszyscy zabraliśmy się do jedzenia kurczaka z orzechami, który był przepyszny.
Po skończonym obiedzie, gdy chłopcy rzucili się na kanapę, zaczęłam zbierać talerze i ruszyłam z nimi do kuchni, by je pozmywać. Otworzyłam drzwi i...
- CONOR! JUSTIN!
- Uciekaj stary! Godzilla się obudziła! - zawołał mój braciszek i chwytając Jusa zaczęli uciekać.
- Boże, co za dzieci. - powiedziałam do siebie. - Wychodzę przygłupy! Jak wrócę ma być posprzątane!
Chwyciłam moją torbę i wyszłam z domu. Parę minut spacerkiem i byłam już w parku. Gdy dotarłam do naszego drzewa ujrzałam Maxa siedzącego na środku czerwonego koca, na którym postawione były różne przekąski.
Kiedy chłopak mnie zobaczył uśmiechnął się szeroko i machnął ręką w zapraszającym geście, bym usiadła obok niego.
- Niezła robota. - pochwaliłam go i pocałowałam w policzek.
- Starałem się.
- Za to należy się nagroda.
- A jaka? - zapytał zaciekawiony.
- A taka. - odparłam i pocałowałam go namiętnie.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
TA DAM! Długo mnie nie było, o nie? Miałam trochę czasu to proszę ;)
Postanowiłam, że rozdziały będą raz na miesiąc bo odkąd jestem w liceum nie mam na nic czasu. 
Mam nadzieję, że rozumiecie moją sytuację.

Rozdział dedykuję wszystkim czytającym. Kocham Was <3333